Katyń, traktowany nie tylko jako symbol, ale wydarzenie historyczne mające swe konkretne konsekwencje w życiu narodu polskiego jest dziś potrzebny nie mniej niż w latach komunistycznej okupacji, dobrze więc, że temat ten podjął marcowy miesięcznik ZNAK.
W wydawnictwie znalazły się trzy teksty, które bezpośrednio i pośrednio (katastrofa smoleńska) nie tyle nawet przybliżają to, co stało się z tysiącami polskich obywateli wiosną 1940 roku (w przypadku „operacji polskiej” w latach 30.), ile ukazują rozmaite znaczenia tej traktowanej, wbrew pozorom nadal po macoszemu tragedii.
I dobrze się stało, że materiał publicystyczny zebrany we wspomnianym miesięczniku podejmuje zagadnienie nie uderzając z martyrologiczną nutę, a skupiając się na składowych elementach ukierunkowanych na dziś i teraz.
Bo Katyń i wszystko co zeń związane to poza pamięcią o zamordowanych również ważna lekcja historii mogącą mieć istotne znaczenie w przyszłości.
Zauważamy to przy okazji lektury wywiadu z historykiem Piotrem H. Kosickim, który trafnie tłumaczy taki, a nie inny stan świadomości związanej z wiedzą o Katyniu. A stoi on po ponad siedemdziesięciu latach na niskim poziomie za co, o czym mówi historyk, odpowiada kilka czynników.
Jednym z nich jest charakter zbrodni, czy chociażby jej recepcja w porównaniu (zasadnym?) do hekatomby Powstania Warszawskiego, które pomimo wielu „dziejowym przeciwnościom” potrafiło znaleźć swe miejsce we współczesnej świadomości w stopniu daleko bardziej zaawansowanym. Jest akcentowane.
Istotnie nie ma chyba jeszcze Katyń swego konkretnego miejsca pamięci we współczesnej Polsce, swoistego ‚Muzeum Powstania Warszawskiego’, bo i specyfika tego wydarzenia jest zupełnie inna. Kontrast pomiędzy walczącym z bronią w ręku miastem (rozumianym, jako czyn zbrojny wszystkich klas społecznych) a mordem na bezbronnych jeńcach wojennych wywodzących się z elit (nie tylko zresztą wojskowych) powoduje różnicę w sposobie pielęgnacji pamięci. Z wyedukowaniem zwłaszcza młodego pokolenia Polaków w tej materii (pomimo wielu wydawnictw książkowych i filmu Andrzeja Wajdy) nie poradzono sobie tak dobrze, jak w przypadku Powstania.
Proste przykłady narzucają się same i choć nie wspomina o tym sam prof. Kosicki, nie trzeba szukać daleko, aby udowodnić tę tezę. Katyń nie ma swojego „wycia syren”, atrakcyjnego Muzeum a jeden, chociażby i bardzo udany film nie zmienił tego stanu rzeczy, mówimy wszakże o świadomości nie w kontekście wiedzy historyków, rodzin ofiar i grupy pasjonatów historii, ale statystycznego Kowalskiego.
Kosicki wskazuje, i słusznie, że na tym poziomie nie powiodła się próba zainteresowania społeczeństwa (znów chociażby w takim stopniu jak miało to miejsce w przypadku Powstania Warszawskiego, czy Holokaustu) losem pojedynczych ludzi – jednostkowych ofiar zbrodni. Katyń funkcjonuje coraz częściej jako pars pro toto, ale siła tego pojęcia słabnie z upływem lat.
Próbą przezwyciężenia takiego stanu rzeczy była zainicjowana przez Katolickie Stowarzyszenie Parafiada, pod honorowym patronatem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, kampania sadzenia „Dębów Pamięci” – sensu stricte próba opowiedzenia historii jednostkowych – nie ogółu, nie tylko „Katynia” jako tragedii narodowej, ale tragedii i dziejów konkretnych ludzi.
Jak słusznie zauważa historyk próba ta tuż po katastrofie smoleńskiej i śmierci jej założyciela o. Józefa Jonieca spaliła na panewce.
Katastrofa smoleńska zaś, związana z Katyniem pod wieloma względami, wpłynęła na zmianę tego stanu rzeczy wyłącznie na początku, tuż po samej tragedii. Dziś zaś została zdewaluowana w wyniku nie zawsze odpowiedzialnej gry politycznej najważniejszych formacji.
„Dyskusja o Katyniu miała miejsce w czasie dwóch tygodni tuż po katastrofie smoleńskiej. […] Później Katyń wycofał się ponownie na zaplecze pamięci społecznej” – mówi w wywiadzie Piotr. H. Kosicki.
Historyk zwraca uwagę na jeszcze dwa ważne aspekty sprawy zbrodni i jej konsekwencji w świadomości historycznej. Pierwszym jest możliwość tłumaczenia innych straszliwych mordów masowych, mających nie koniecznie nawet miejsce w Polsce i Europie, ale i na całym świecie przez optykę wiedzy nabytej dzięki poznaniu historii mordu na polskich oficerach. Drugim – niemożność porozumienia się narodów polskiego i rosyjskiego bez uprzedniego wyjawienia całej prawdy, a ta w skutek decyzji Trybunału w Strasburgu, presji jaką rosyjska władza wywiera na Stowarzyszeniu Memoriał i przede wszystkim zatajania listy białoruskiej wciąż nie może ujrzeć światła dziennego.
Trochę szkoda, że w wywiadzie zabrakło pytania o to, w jaki sposób dziś, w dobie szybkiej informacji, portali społecznościowych i braku wiary wielu środowisk w sens poznawania trudnej historii przekazywać pamięć o Katyniu. Szkoda, że zabrakło pytania o to, C Z Y M, przy odpowiednim sposobie „wydedukowania” i zainteresowania tematem – stać się może Katyń w świadomości nie tylko wąskiej grupy miłośników historii, ale chociażby dwudziesto i trzydziestolatków.
I nie mówię tu o podawaniu propozycji rozwiązań „systemowych”. Moją ciekawość budzi jedynie prywatne zadanie cenionego w środowisku historyka.
W miesięczniku znajdziemy również interesujący nie tyle nawet z punktu widzenia historycznego, ile kulturowego, tekst Marcina Napiórkowskiego „Dlaczego wierzę w mitologię smoleńską”. Nie jestem pewny, czy obarczenie tego zjawiska pojęciem „mitu” ma je podświadomie summa summarum zdyskredytować, jeśli nawet tak (co do końca nie byłoby chyba uczciwe) jego pewne strony autor tłumaczy w sposób przekonujący.
Jakkolwiek bowiem część składanych podczas rocznic katastrofy smoleńskiej oświadczeń ma prawo budzić głos sprzeciwu, nie da się ukryć, a dobrze że Napiórkowski to zauważa, iż:
„Dzięki instytucjom i praktykom, takim jak rocznice, muzea, czy apele poległych, przeszłość i teraźniejszość pozostają rozdzielone. Właśnie ten rodzaj pamięci proponują wobec katastrofy smoleńskiej oficjalne instytucje państwa i „media głównego nurtu”. Przywołują one 10 kwietnia jako dzień tragiczny, ale i zamknięty rozdział.”
Wracając do tematów podjętych w wywiadzie z prof. Kosickim należy przy tym zauważyć, że tego typu „standard medialny” nie pracuje zarówno na zrozumienie konsekwencji katastrofy smoleńskiej, jak i też mordu z roku 1940. W takim samym stopniu jak nieodpowiedzialna często retoryka pewnych środowisk skupionych wokół obchodów 10 kwietnia.
Wątpliwości pojawiają się w innym miejscu ciekawego skądinąd artykułu. Ustawienie w jednym szeregu tragedii smoleńskiej i obchodzonych w związku z tym miesięcznic oraz rocznic z tajnie obchodzonymi w czasie komuny rocznicami wybuchu Powstania Warszawskiego, mordu w Katyniu bądź sowieckiej agresji „17 września” prowokuje do zadania pytania o to, czy faktycznie mają one na tyle wspólny mianownik, aby pokusić się o ich pewnego rodzaju zespolenie. „Przeciw-pamięć” o której mówi Napiórkowski może tu funkcjonować dzięki podobnym mechanizmom, nie jest jednak tożsama. Innego rodzaju bowiem pamięć kieruje ludźmi biorących udział w spotkaniach pod Pałacem Prezydenckim, inną (nie twierdzę, że lepszą lub gorszą) kierowały tymi, którzy spotykali się na Powązkach 1 sierpnia.
Słusznym natomiast wydaje się wniosek o tym, że tzw. „mitologia smoleńska” pozwala jednym „budować kapitał aluzjami”, drugim umożliwia prowadzenie własnej gry polegającej na „straszeniu” tymi, którzy stoją za „teoriami spiskowymi”.
Wreszcie najistotniejszym z punktu widzenia „poznawania historii” i oczywiście godnym polecenie jest wywiad z Nikołajem Iwanowem – „Zapomniane ludobójstwo”, bo to tutaj odkrywamy nowe tropy zapomnianej historii, która zapomniana w żadnym razie być nie powinna.
Trwająca od sierpnia 1937 do listopada 1938 roku „Operacja polska” objęła całe terytorium ZSRR i pochłonęła według dokumentów NKWD 111-150 tys. Polaków. W jej skutek zginęło od 10 do 20% populacji mniejszości polskiej w ZSRR, a za zbrodnię tę odpowiadały nie militarne organizacje, jak miało to miejsce w przypadku rzezi wołyńskiej, a państwo kierowane przez Stalina.
Sens tej tragedii, przez Iwanowa słusznie nazywanej ludobójstwem, powinno zmieścić się w pamięci i świadomości historycznej polskiego narodu, bo jakkolwiek „operację polską” i Katyń dzieli specyfika tych zbrodni, to jednak cel i skutek są tożsame. Zasadne jest więc stwierdzenie, że:
„Krew polskiego chłopca spod Żytomierza ma taką samą wartość co krew piłkowania zabitego w Katyniu. W czczeniu ofiar totalitaryzmu nie powinno być Polaków pierwszej i drugiej kategorii”.
Oczywiście należy zrozumieć, z jakich powodów symbolem zbrodni sowieckich na Polakach stał się z czasem Katyń, podobnie jak symbolem Holokaustu jest dla Żydów Auschwitz. Szacunek do ofiar, bez względu na różnice okoliczności zawsze powinien być taki sam, a jego okazywanie mieści się jak najbardziej w pamięci historycznej.
Wspomniane w artykule teksty znajdziecie w:
ZNAK Miesięcznik, nr 706, marzec 2014
* * *
Remek Piotrowski